poniedziałek, 14 grudnia 2015

"Ethera" - cz. 1

Nie pamiętam, kiedy doszło do pierwszego spotkania, jednak nie było to aż tak dawno. Nie pamiętam również z tego zbyt wiele, jednak postaram się Wam opowiedzieć jak najwięcej.

Już od rana czułam, że tego dnia coś się zdarzy. Coś niesamowitego. Coś, co było mi przeznaczone od urodzenia.
W dziwnym podekscytowaniu przeżyłam dzień i właśnie wracałam z wieczornych zajęć pozalekcyjnych. Było już ciemno. Co chwila oglądałam się, zupełnie jakby w obawie, że mrok wszędzie panujący ukrywa przed moimi zmysłami kogoś, kto uważnie mnie obserwuje. Jednak ilekroć oglądałam się przez ramię, widziałam tylko skąpaną w ciemności uliczkę.
Przyspieszyłam. Niepokój wzbierał we mnie. Po chwili już biegłam. Gdy byłam już na ganku mojego domu, gwałtownie przekręciłam klucz w zamku, po czym jak burza wpadłam do środka. Po zamknięciu drzwi oparłam o nie czoło dysząc ciężko. Po chwili odetchnęłam z ulgą. Dom. W końcu jestem bezpieczna. Czy w tym mroku był ktoś, kto mnie obserwował, czy nie, tu jestem bezpieczna. Uśmiechnęłam się z radością przyjmując spokój, który powoli mnie ogarniał. Odwróciłam się powoli, by zdjąć kurtkę i aż krzyknęłam, nie wierząc własnym oczom.
Przede mną stał stwór.
Można powiedzieć że wyglądał zupełnie tak, jak wyciągnięty z powieści fantastycznej, jednak jeszcze dziwniejszy.
Był niesamowicie wysoki, miał około dwóch metrów. Miał postawę człowieka, stał na dwóch nogach, jednak zamiast stóp miał psie łapy. Cały porośnięty był białym futrem. Na rękach, uszach oraz cienkim ogonie miał zielone pręgi. Na długi ryjek, zakrzywiony nieco do góry, opadała grzywka, zasłaniająca oczy. Po obu stronach głowy z gęstej czupryny wystawały długie, biało-zielone uszy. Szczerzył zębiska w szerokim uśmiechu, jak gdyby chwaląc się garniturem przerośniętych kłów.
- Siema - przywitał się po chwili. Gdy się odezwał, aż pisnęłam ze strachu. Miał wysoki, chrapliwy głos. Nie odpowiedziałam mu. Siedział chwilkę w milczeniu. Spuściłam wzrok wystraszona. Gdy ponownie go uniosłam, zdziwiłam się jeszcze bardziej. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał potwór, była pustka. Znikł.
Westchnęłam.
Jednak to jeszcze nie był koniec.
Odwiedzał mnie. Z początku rzadko i na krótko. Raz w tygodniu, góra dwa. Pojawiał się nagle za mną, siadał obok mnie. Powoli oswajałam się z jego obecnością, więc zjawiał się coraz częściej. Po jakimś czasie nie wywoływało u mnie żadnego strachu czy też zdziwienia, gdy wchodziłam do pokoju, a tam, siedząc na biurku, czekał na mnie porośnięty futrem stwór.
Przychodził raz na kilka dni, potem raz na dwa, potem codziennie. Jego obecność zaczęła sprawiać mi przyjemność. Z początku siedział cicho i jedynie się przyglądał. Z biegiem czasu jednak milczenie przerodziło się w długie pogawędki. Nigdy się nie żegnaliśmy. Nigdy też nie widziałam ani jak znika, ani jak się pojawia. Czasem wystarczyło spuścić z niego na chwilę wzrok i już go nie było. Odchodził zawsze w najmniej spodziewanych momentach.
Na lekcjach nie mogłam się skupić, czekałam tylko na to, aż się skończą, a gdy upragniony koniec nadchodził, pędziłam do domu w nadziei, że gdy wejdę do domu, będzie na mnie czekał.
A rodzice?
Mam 14 lat, więc rodzice w tym momencie byliby rzeczywiście jakimś problemem, gdyby nie to że od rana do późnej nocy pracują, więc siedzę w domu sama. Zawsze byłam sama. Aż do teraz. Teraz jest ze mną Syriusz. Tak bowiem ów stwór miał na imię. To dosyć kontrastowe imię jak dla takiej kreatury, jednak od sam kontrastował ze wszystkim, nawet z samym sobą, więc jego godność była najmniejszym problemem.
~Verrena


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz